American baby.

Drogie Panie, nim zdecydujecie się na dziecko w Ameryce, zróbcie wszystko, aby zapewnić sobie wcześniej ubezpieczenie medyczne. Osiem lat temu byłam zaskoczona gdy dowiedziałam się, że kobiety w ciąży nie są automatycznie objęte ubezpieczeniem, tak jak  krajach europejskich. Co więcej, gdy nie miałaś stałej pracy, która zapewniała ci to ubezpieczenie, ciąża traktowana była tutaj jako tzw. "pre-existing condition", czyli de facto...choroba. Na szczęście wprowadzenie "Obama care" zlikwidowało problem "pre-existing condition" i w tej chwili każdy może wykupić ubezpieczenie bez względu na sytuację zdrowotną.

Miałam porównanie z rodzeniem dziecka w Polsce, ponieważ moja córka przyszła na świat w państwowym szpitalu Akademii Medycznej w Warszawie, cztery lata wcześniej (2003 rok). Szpital, który zaliczany jest do najlepszych w Polsce i którego część parterowa nie zmieniła się wizualnie od czasów komuny, kolosalnie odbiegał standardem od szpitala w New Jersey, w którym w 2007 roku urodził sie mój syn. Szpital  w Ameryce przypominał hotel co najmniej czterogwiazdkowy, gdzie traktowano mnie nie tylko jak pacjenta, ale również jako klienta i po wyjściu z niego, dostałam masę kwestionariuszy z prośbą oceny jakości usług medycznych, pracy pielęgniarek, standardu pokoju i menu szpitalnej restauracji, z której dostarczano nam posiłki. Mój pokój dzieliłam z sympatyczną Hinduską (przez parawan) i miałyśmy do dyspozycji dwa telewizory, przestronną łazienkę z dwiema kabinami prysznicowymi a trzy razy dziennie pani ze szpitalnej restauracji w uniformie kelnerki, przynosiła nam bardzo smaczne potrawy.

Ale zacznijmy od porodu (obydwa odbyły się przez cięcie cesarskie). Amerykański, jak nietrudno przewidzieć odbył się w międzynarodowym skladzie: chiński chirurg, jego malezyjski pomocnik, rosyjska położna, chińska pani anestezjolog i polska asystentka chirurga. Co najważniejsze, mój mąż był tuż obok mnie, czego zabroniono mu w warszawskim szpitalu. Muszę zaznaczyć, że polscy lekarze i pielegniarki byli tak samo profesjonalni, a polski anestezjolog równie wspaniały i wyrozumiały w tym najtrudniejszym dla mnie momencie, jak jego odpowiedniczka w Ameryce. W obu przypadkach na szczęście obyło się bez komplikacji.

W Polsce sytuacja wyglądała już o wiele gorzej po samym porodzie, my zdecydowaliśmy sie na prywatny pokój, gdyż na zbiorowej sali, na metalowych łóżkach rodem z przedwojennych filmów leżało dwadzieścia pacjentek. Oczywiście za prywatny pokój w Warszawie trzeba zaplacić, tak samo jak za pielegniarkę, która wzięła dziecko na noc, bo ja nie byłam w stanie prawie niczego robić.

W Ameryce już pierwszego dnia przewieziono mnie do mojego pokoju, w którym czekało na mnie nowoczesne łóżko z możliwością regulowania jego wysokości.  Pielęgniarki czuwały non stop a o nocną opiekę nad moim synkiem nawet nie musiałam prosić, gdyż przez cztery dni panie po prostu zabierały mi dziecko na noc, przynosiły raz na  karmienie i pojawialy sie z synem z powrotem rano. Lekarze monitorowali również nasze psychiczne samopoczucie, gdyż dostarczono nam kwestionariusze, których celem było wykrycie ewentualnej depresji poporodowej. W Polsce nikt sobie tym nawet nie zaprzątał głowy, chociaż wiadomo, ze to powszechny problem.

Wiem, że wiele kobiet w Polsce narzeka na brak instrukcji dotyczących karmienia dziecka po urodzeniu. Moja mama i ja byłyśmy zachwycone starszą, rudowłosą amerykańską pielegniarką, ktora energicznie prezentowała mi metody przystawiania, glośno przy tym skandując "action, action". Dostałam reprymendę za nieporadność i pani nie ustąpiła, dopóki się nie upewniła, że moja latorośl jest syta. Przed wyjściem ze szpitala-hotelu dostaliśmy jeszcze instrukcje dotyczące zapinania dziecka w foteliku, cały zapas kremów, pieluch itd. oraz formularzy dotyczących poziomu naszego zadowolenia. Tak, byłam bardzo zadowolona, że traktowano mnie w sposób, w jaki każda rodząca kobieta by sobie tego życzyła i mam nadzieję, że w końcu tak kiedyś będzie i w Polsce. Przynajmniej w czasie, gdy moja własna córka z jakiś powodów zdecyduje się urodzić swoje dziecko w naszej rodzinnej Warszawie.

 

Zdjęcie: archiwum prywatne.