London Calling.

Londyn to jedno z tych miejsc, do których zawsze lubię wracać. Mam do niego sentyment, bo tutaj przyjeżdżałam najpierw jako licealistka, potem studentka a teraz po raz pierwszy z własnymi dziećmi. Zawsze czuję się tu jak u siebie. Lubię niezależnego wyspiarskiego ducha, angielski eksentryzm i poczucie humoru. Cool Britannia!

Pierwszy raz przyjechałam do Londynu jako nastolatka, pod koniec lat 80-tych. Jednocześnie był to mój pierwszy pobyt na Zachodzie, to tutaj zetknęłam się z wielokulturowością, która wtedy mnie zafascynowała (zdaję sobie sprawę, że w tej chwili nabiera ona dla wielu z nas innego znaczenia) i nieporównywalna energią miasta. Nie przypuszczałam wtedy, że świat może być tak barwny i spontaniczny! Londyn od tamtej chwili stał się na wiele lat częścią mojego życia i jego kultura mnie częściowo ukształtowała. 

Nie wiedziałam, że dane mi bedzie czekać trzynaście lat na następny przyjazd. Tym razem pojawiłam się z dwójką swoich dzieci, które się w "międzyczasie" urodziły. Mozliwość patrzenia na miasto ich oczami było dla mnie wielką radością i nowym doświadczeniem. Mój syn jak ja lubi metropolie, fascynowało go wszystko: brytyjski akcent czy siedzenie na górze tzw. double-deckera i poddawanie się iluzji, że autobus zaraz zderzy się z samochodem, bo ulice są tak wąskie.

W międzyczasie mojej nieobecności powstało sporo nowych budynków w City i wspaniałe "London Eye". Jest to niebywałe doświadczenie, móc obserwować zmieniającą się panoramę miasta, siedząc w małej kapsule, która obraca się o 360 stopni. Moje latorośle oniemiały z zachwytu. Dzieci wyostrzają nasze, stępione już nieco zmysły...Będąc w Londynie, nie można oczywiście zapomnieć o wspaniałych muzeach, nam udało się zobaczyć tylko część National Portrait Gallery i British Museum. Moja ulubiona sala w tym pierwszym to sale z włoskimi portretami renesansowymi. Jak się okazało, bardzo spodobały się również mojej córce. Ze wszystkich muzeów mój syn najbardziej był zainteresowanymi salą, w której można było doświadczyć symulowanego trzęsienia ziemi (w Natural History Museum). Muszę przyznać, że oglądanie europejskich dzieł sztuki z dawnych wieków jest bardziej naturalne w Europie, gdzie powstały, niż w Ameryce, do której trafiły przez ocean.

Przez lata, Londyn zdążył zrobić się bardziej polski...Polacy mają już swoje gazety, jest coraz więcej polskich restauracji i Anglicy mówią już juz nawet trochę w naszym języku. W nowej kawiarni kultowego klubu POSK (Polski Ośrodek Społeczno Kulturalny), który pamiętam jeszcze z lat 90-tych, można poczytać polskie gazety wydawane w Wielkiej Brytanii, dobrze zjeść i poobserwować nie tylko Polaków ale i młodych Brytyjczyków, którzy tu chętnie zaglądają. W POSK-u mieści się polska biblioteka, którą odwiedziłam z ojcem w 1989 roku i jako mieszkańcy komunistycznej jeszcze Polski, zostaliśmy obdarowani pudłem z kultowymi książkami z tzw. drugiego obiegu. Trudno opisać jak wielka była nasza radość, teraz to już historia.

Londyn po przyjeździe z Ameryki wydaje się mniejszy. Ulice są bardzo wąskie w porównaniu z ulicami i alejami Nowego Jorku. Jest tu za to coś czego nie ma tam: zagęszczenie piękna architektury czy detalu na kilometr kwadratowy. Mniej kiczu i natarczywości, a przy tym styl, który nigdy się nie starzeje. To coś, co widać w gestach starszego gentlemana, sposobie wyrażania się czy poczuciu humoru . To coś, co sprawia, że będę oglądać po raz kolejny przygody Jamesa Bonda, chociaż przecież nie jest to filmowe arcydzieło.

 

Zdjęcie: archiwum prywatne.