Ameryka oczami Oriany Fallaci.

W zrozumieniu amerykańskiego fenomenu nomen omen pomagają mi najbardziej europejscy pisarze i historycy. Tuż po przyjeździe mąż kupił mi wspaniałą książkę o historii Ameryki, autorstwa brytyjskiego historyka Allistaira Cooka. Niezapomniane wrażenie zrobił na mnie "Dziennik amerykański" Julii Hartwig, a ostatnim olśnieniem okazały się "Podróże po Ameryce" Oriany Fallaci. Wspomniane dwie książki zostały napisane w latach sześdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, ale mają wciąż aktualny wydźwięk. Oriany Fallaci, odważnej i kontrowersyjnej włoskiej dziennikarki i pisarki chyba nie muszę nikomu przedstawiać, po raz pierwszy przyjechała do Ameryki w 1955 roku, a w 1965 przeniosła się do USA jako korespondentka włoskiego tygodnika "L'Europeo". W specyficzny sobie bardzo wnikliwy i nieco cyniczny sposób opisuje Amerykę tamtych lat i zwraca uwagę na różnice kulturowe między Europejczykami a Amerykanami. Ówczesny kalendarzyk telefoniczny Fallaci musiał być imponujący, gdyż znała większość osobistości ze świata sztuki, filmu i polityki. W jej opowieściach pojawiają się: Shirley Maclaine i jej brat Warren Beatty, scenarzysta Cesare Zavattini, ówczesny burmistrz Nowego Jorki John Lindsay, reżyser Pier Paolo Pasolini oraz wielu innych. Przedstawiam Państwu moje ulubione fragmenty.

Femme fatale.

"Ameryka to prawdziwa kobieta fatalna, uwodzi każdego. Nie znam ani jednego komunisty, który po przyjeździe nie straciłby głowy. Przybywają przepełnieni niechęcią, uprzedzeniami, może nawet pogardą, i od razu doznają Objawienia, Łaski. Wszystko im odpowiada, wszystko im się podoba, wyjeżdzają zakochani, ze łzami w oczach. Tak czy nie, Pasolini (Pier Paolo Pasolini)? Wzrusza ramionami oburzony. - Jestem marksistą niezależnym, nie chciałem się nigdy zapisać do partii, w Ameryce zaś jestem zakochany od dzieciństwa. Nie wiem dlaczego...Literatura amerykańska na przykład nigdy mi się nie podobała. Amerykański establishment był zawsze nie do pogodzenia z moja marksistowską wiarą. Być może kino. Przez całą młodość fascynowały mnie amerykańskie filmy, to znaczy Ameryka pełna przemocy, gwałtowna. Ale to nie taką Amerykę odnalazłem, lecz Ameryke młodą, zrozpaczoną, idealistyczną. Mają w sobie wielki pragmatyzm, a jednoczesnie dużą dozę idealizmu. Nie są nigdy cyniczni, sceptyczni jak my. Nie są nigdy konformistyczni, realistyczni; żyją zawsze w marzeniach i muszą wszystko idealizować"

Telefony.

"Nie ma niczego takiego w Ameryce, czego nie można by zrobić przez telefon, z wyjątkiem dziecka, chociaż jestem przekonana, że wkrótce będzie można zrobić przez telefon również dziecko, wykręcając numer i już. Telefon zastępuje pocałunki, obejmowanie, uściski dłoni, przez telefon można się zaręczyć, wziąć ślub, rozwieść, przez telefon słucha się mszy, kupuje papierosy i biżuterię, odnajduje utraconych przyjaciół; może potrzebna będzie pomoc telefonistek które tutaj nie są tak niegrzeczne jak we Włoszech i pomogą ci we wszystkim...".

Kosmonauci, czyli z prowincji prosto na Księżyc.

"Nieustannym zaskoczeniem jest, jak bardzo ziemskie są te istoty z science fiction, które z prowincji lecą w kosmos i z komosu prosto na prowincję. Jak bardzo ziemskie są ich problemy, ich ciekawość, ich nawyki. Dom Jima Lovella stoi obok domu Pete'a, w dzielnicy Seabrook, kolejnego przedmiescia Houston. Jest taki sam jak dom Pete'a a jego jest taki sam jak dom Dicka: z firankami z organzy, trawnikiem, garażem. Atmosfera przypomna niektóre filmy Franka Capry: szczęśliwa rodzinka, której przydarzają się nieproporcjonalnie poważne historie. W gruncie rzeczy to historia Ameryki. Jim, który w grudniu pozostanie całe dwa tygodnie w kosmosie, opuści statek kosmiczny i będzie chodził w przestrzeni kosmicznej, otwiera drzwi, trzymając łyżkę w ręce: - Przepraszam was - mówi - kurczak mi się przypala".

Nowy Jork.

"Dziewięćdziesiąt dziewięć procent nowojorczyków mieszka tak jak ja w wieżowcach, a każdy wieżowiec ma setki apartamentów. Całkowicie wyposażonych w krzesła, stoły, łóżka, żyrandole, telewizor. wykładzinę, talerze...; a powodem tego kompletnego wyposażenia jest to, że w Nowym Jorku zmienia się miejsce zamieszkania z taka łatwością, z jaką zmienia się kolor włosów albo żonę, albo męża. W społeczeństwie poszukującym własnej tożsamości, w świecie gdzie nic nie jest stałe i małżeństwo trwające osiem lat uważa się za bardzo długie, burzy się budynek trzydziestoletni, bo jest już do niczego, samochodu nie używa się dłużej niż rok, parę dziurawych butów się wyrzuca, zamiast zanieść do szewca, również adres podlega nieustannym zmianom; kto zamieszka dłużej niż cztery pory roku w jednym miejscu, uważany jest za osobę ekstrawagancką, heretyka. Tylko idiota przywiązuje się do jakiegoś miejsca, osoby; dlatego zawsze nadchodzi dzień, w którym pakuje się walizki i przenosi na inną ulicę, do innej dzielnicy, na inną wyspę, w poszukiwaniu innych miłości, innych przyjaciół. "

Los Angeles.

Oriana Fallaci przyjaźniła się z ikoną amerykańskiego kina - Shirley MacLaine. Spędziła z nią wiele czasu w Holywood, ale również razem wybrały się w podróz o jakiej sama marzę, przez Amerykę. Oto co mówiła ponad pięćdziesiąt lat temu o mieście Aniołów znana aktorka: "Tutaj wszystko jest przesadzone; żeby nie powiedzieć ładne, mówi się fantastyczne, i powód jest prosty: jeśli chodzi o finanse, jestesmy wszyscy równi, to znaczy wszyscy bogaci, i żeby się wyróżnić, trzeba czegoś więcej. to coś więcej może dać ci sukces. Kocham (Los Angeles) bo to jest miejsce nowoczesne, gdzie wszystko dzieje się  trochę wcześniej niż gdzie indziej. Kultura, moda, nawet polityka; ludzie przyjeżdzają tutaj, żeby zobaczyć, czym będzie za pięć albo sześć lat Ameryka, za piętnaście reszta świata. Nowy Jork jest nowoczesnym miastem z lat dwudziestych, Los Angeles jest nowoczesnym miastem dwudziestego pierwszego wieku."

Las Vegas.

Shirley MacLaine: "W Las Vegas próbuje się nie pamiętać, że jest coś takiego jak Boże Narodzenie. W Los Angeles nie ma Bożego Narodzenia. Dziwne, że nie ma również dzieci. W Ameryce produkującej więcej dzieci niż jakikolwiek kraj na świecie i nieoszczędzającej ci nigdy widoku ulic wypełnionych dziećmi, parków wypełnionych dziećmi, autobusów wypełnionych dziećmi, Las Vegas jest miastem bez dzieci. Nigdzie i nigdy ich nie widzisz. Można by rzec, że wszyscy rodzą się dorosłymi albo przychodzą na świat starzy. Albo inaczej: że nikt się nie rodzi, nigdy, nawet przypadkiem, przez pomyłkę. A przecież Bóg jeden wie, ile osób bierze ślub w Las Vegas. Przemysł ślubny kwitnie jeszcze bardziej niż przemysł rozwodowy. Biuro zezwoleń czynne jest dwadzieścia cztery godziny na dobę; żeby dostać papier, wystarczy przysiąc, że nie jest się zamężną albo żonatym, na ślub wystarczy kaplica i wszystko trwa pół godziny".

Tiffany's i kiełbasa.

Oto co mówił Orianie o  Amerykanach Cesare Zavattini, włoski scenarzysta, podczas wizyty w Nowym Jorku: " - Wydano obiad dla mnie i Vittoria (reżysera Vittorio de Sica) w miejscu, które nazywa się The Four Seasons. Wchodzę i wpadam w osłupienie: na ścianie naprzeciwko wiesz, co widzę? Fresk Picassa od podłogi do sufitu. Ile on kosztuje, pytam. A oni na to: sto, dwieście milionów. Rozumiesz? Idę do drugiej sali i co widzę? Obraz Chagalla. Ależ są bogaci. Są jednak również mili: obok Chagalla umieścili Vittoria i mnie... Przyniesiono mi francuskie wino, cóż za ceny. w porównaniu z nim biżuteria kosztuje mniej. Byłem u Tiffany'ego; kupuje się tam biżuterię jak kiełbasę. I traktuje się ją jak kielbasę; z taka samą swobodą, dezynwolunturą. My natomiast traktujemy kiełbasę jak biżuterię. Nie wiem czy wyrażam się jasno: mam na myśli, że u nas konieczność jest luksusem a u nich luksus jest koniecznością. Zobacz, zapisałem nawet w notesie: wędliniarnia Tiffany's."

Zabytki narodowe.

"Wielki Kanion jest w Ameryce zabytkiem narodowym, podobnie jak kościół, pomnik, pałac. I to jest coś, co nas ratuje - mówi Shirley (MacLaine) - co nas oczyszcza z naszego materializmu, z naszej miłości do pieniędzy. Nie ma wielu rzeczy, za które należą sie nam brawa, nam Amerykanom. Ale za to tak, za uwielbienie dla cudów przyrody: jakbyśmy byli dziećmi lub dzikusami. My jesteśmy młodzi, nie mamy waszej sofistication, waszego wyrafinowania, waszego cynizmu, waszych dzieł sztuki. Nie mamy piramid ani kaplicy Sykstyńskiej, ani Koloseum, ani rzeźb Partenonu, ani meczetów Grenady. Nie mielismy czasu, a może także zdolności, by wznieść podobne zabytki. I dlatego uznajemy za zabytki to, czym obdarzyła nas przyroda. gdybyśmy mogli, uczynilibyśmy zabytkiem narodowym deszcz i wiatr."

 

Zdjęcie: Shirley MacLaine podczas swojego speklaklu na Broadway'u w NYC. Źródlo: The New York Public Library Digital Collections.