Jutro zaczyna się dziś.

Od kilku lat mam wrażenie, że czas gna coraz szybciej. Pewnie nic w tym odkrywczego, zważywszy, że przekroczyłam już czterdziestkę a tempo życia w Ameryce jest generalnie szybsze niż w Europie. Wszyscy się śpieszą, piją na ulicy kawę w papierowych kubkach zamiast w kawiarniach, spotkania ze znajomymi są coraz krótsze a dzieci po szkole do nocy odrabiają pracę domową bo już nawet nie mają czasu na kaprys jakim jest dzieciństwo.

Do tego dodać pracę na cały etat i człowiek nie ma już czasu dogonić samego siebie. Wydaje mi się, że dni przelatują jak tasowane karty do gry a ja w międzyczasie nie mam czasu na coraz więcej rzeczy. Gdzie się podziała epoka studiów, gdy w przerwach między zajęciami przesiadywało się w kawiarniach, piło kawę, dyskutowało o sprawach o których myślenie teraz wydaje się luksusem. "Teraz jest wieczne" jak udało mi sie napisać w jednym z moich wierszy w wieku dziewiętnastu lat. Teraz rzadko kiedy udaje mi się skupić na teraźniejszości, gdyż zwykle druga nogą jestem już w przyszłości kolejnych obowiązków. 

Amerykanie według mnie bardziej patrzą w przyszłość niż przeszłość i teraźniejszość. Zawieszeni między krótką historią swego kraju i codziennym życiem, w którym na każdym kroku słyszy się komunikaty, że nowsze jest lepsze i trzeba kupić już model samochodu z przyszłego roku, nie moga skupić sie na "teraz"  Dlatego mówi się tutaj ostatnio dużo o "mindfulness", czyli świadomym przeżywaniu danej chwili za pomocą wszystkich zmysłów, akceptując przy tym wszystkie doznawane emocje. Ta technika jest zapopożyczona z medytacji a także z psychoterapii. Coraz chętniej stosuje się ją w niektórych szkołach w czasie przerw i podobno przynosi dobre efekty.

Nie wiem jakie poczucie teraźniejszosci mają obecnie dzieci, które jej nie stosują a do których zaliczają się moje własne, a szczególnie mój młodszy syn, który zafascynowany jest grami komputerowymi i vlogerami, pokazującymi nierelany świat swojego spreparowanego pod publikę beztroskiego życia (dzięki pieniądzom oglądających). Mój syn w wieku niespełna dziewięciu lat wie, że będzie vlogerem i tak dorobi się "milionów" jak jego idol. Jest nim niejaki Roman Atwood, vloger z dwójką dzieci, który skacząc ze spadochronu, jeżdząc swoim superszybkim Nissanem GTR za sto tysięcy dolarów, korzystając z drogich gadżetów i mówiąc wszystkim fanom, jak są cudowni i jak bardzo ich kocha, stwarza iluzję życia bez problemów. Mój syn chciał już się do niego kilkakrotnie przeprowadzać, tłumacząc nam, że życie z nami jest wybitnie nudne.

Póki co, jako starzy nudziarze, którym trudno przystosować się do tempa amerykańskiego życia, próbujemy walczyć o odrabianie pracy domowej i zakorzenić refleksję, że świat bez gadżetów, które zagłuszają rzeczywistość może dać więcej zadowolenia.   

 

Zdjęcie: obraz Gerarda Carruthers, Gerard Carruthers Art Interior fb/ Behance.net/ Pinterest / Saatchionline Art/