Moje amerykańskie siostry.

 

Moja córka należy definitywnie do innego pokolenia niż ja. W wieku szesnastu lat jest już świadoma wartości kobiet i ich praw. Wczoraj na przykład podczas podróży samochodem uczyla swojego dwunastoletniego brata, czego nie powinien mówić i robić, aby nie przypięto mu łatki męskiego mizogina oraz w skrócie przedstawiła mu sytuację kobiet na świecie. Dwanaście lat to trochę za mało, żeby w pełni ten wyklad zrozumieć i zapamiętać, ale miejmy nadzieję, że zasieje on ziarno świadomości. Chociaż i moi rodzice starali się wychować mnie na niezależną kobietę, świat polskiej rzeczywistości lat 80 i 90 - tych pozostawał dla kobiet wiele do życzenia i tworzył dysonans w stosunku do tego, co starali mi się przekazać. W USA też nie jest idealnie, ale kobiety mogą się tutaj cieszyć nieporównywalnie wiekszą wolnością, szacunkiem i wsparciem w przypadku wszelkiego rodzaju poniżania czy przemocy domowej.

Z kim powszechnie kojarzą się Amerykanki, prawdopodobnie większość z Państwa przyzna, że z wyzwolonymi kobietami rodem z "Seksu w wielkim mieście". I jest w tym wiele prawdy, bo gdy mieszkając w Polsce poznałam moje pierwsze amerykańskie koleżanki, byłam zaskoczona, że odznaczają się o wiele wiekszą inicjatywą przy poznawaniu mężczyzn i ogólnie mniejszymi kompleksami co do własnej osoby. Często to one robiły pierwszy krok i niekoniecznie miały ochotę być zdobywane. I nie ma w tym w sumie nic dziwnego, bo przecież tutaj w latach 60-tych kobiety były bardzo aktywne w walce o swoje prawa i niezależność. Takie pisarki jak Gloria Steinem przetarly ślady wspłóczesnym feministkom. Gdy znajdziemy się w Stanach, możemy szybko zauważyć, że wiele kobiet jest bardziej przebojowych i wymagających niż w Europie. Amerykanki budowaly swoją tożsamość i wiarę w siebie korzystając z innych schematów niż w Europie. Pamiętajmy, że Amerykanie to przede wszystkim naród emigrantów.

Mimo, iż wydawaloby się, że Amerykanki zaszły w tej niezależności tak daleko, to wciąż w XXI wieku dalej walczą o swoje prawa. 24 lutego b.r. Harvey Weinstein, hollywoodzki producent filmowy, skompromitowany i oskarżony o gwałty na aspirujacych aktorkach, którym miał "pomagać" w robieniu karier, zostal uznany winnym w slynnej aferze, ktora zaprowadzila do powstania ruchu #Metoo. Mimo tego, ze prawa Amerykanek są o niebo lepsze niż kobiet w mniej cywilizowanych krajach świata, kobiety w tak zaawansowanym spoleczeństwie, wciąż są ofiarami szowinistycznego systemu panującego zarówno u wladzy jak i w show biznesie. Nawet jeśli wydaje nam się, że amerykański sufit zbudowany jest z cieńszego szkla, kobiety wciąż walczą z prawem do wolności o decydowania o sobie. To co udalo sie paniom walczącym w #Metoo, to wspólne i konekwentene zorganizowanie się przeciwko wspólnemu wrogowi. Decydującą rolę miała tutaj aktorka Rose McGowan, która jako pierwsza nagłośniła cały skandal. Kluczową rolę odegrał też notabene mężczyzna, syn aktorki Mii Farrow - dziennikarz Ronan Farrow, który wytropił i opisał całą afere w "New York Times".

Kobiety amerykańskie jako naród emigrantek, mają niezwyklą cechę bardzo dobrego organizowania się w małe spoleczności i pomaganie sobie. Można to zauważyć szczególnie w małych miastach, gdzie kobiety organizują przeróżne grupy: grupy dla matek z małymi dziećmi, kluby książki, kluby seniorek. wspólne "power walking" po centrach handlowych itd. Podchwytują to wlaściciele sklepów i dwa razy do roku organizują tzw."Girls Nighst Out", gdy panie odwiedzają okoliczne butiki i sklepy, w których przy szampanie i babeczkach przymierzają ubrania albo biżuterię. 

Oczywiście kobiety nie zawsze i wszędzie chętnie ze sobą współpracują, gdyż istnieje coś takiego jak znana nam kobietom, kobieca zazdrość i rywalizacja, przed ktorą ostrzegały nas nasze mamy. "Nie rób zakupów z koleżanką, bo doradzi ci odwrotnie niż powinna, nie ufaj innym kobietom, rozwiedzionych koleżanek nie zaprasza się na przyjęcia bo stanowią od teraz źródło zagrożenia" itd. Oczywiście, kobieca zazdrość i wzajemne kopanie dolów jest wpisane w nasza naturę, jest czymś atawistycznym. Inna sprawa, że w USA rywalizacja jest rzeczą pożądaną i uczy się jej w szkole. Mowa jednak o tzw. zdrowej rywalizacji w sportach czy we wszelkich pracach zespołowych. Dzieci, w tym dziewczynki, od najmłodszych lat uczą się wspólpracować z innymi i kładzie się nacisk na "team work", a nie na polski czy też europejski indywidualizm. Indywidualizm sprawdza się w twórczych zawodach a współpraca w biznesie czy nauce. Oczywiście to głównie teoria i ta słynna amerykańska praca zespołowa też często kończy się wzajemnym "wbijaniem sztyletu w plecy" w miejscach pracy.

Nie chcialabym nawoływać kobiet do naiwnego zaufania do siebie, bo przecież każdy musi się jakoś sprawdzić, nim nazwie się go dobrym znajomym, ale wydaje mi się, że my Polki nie potrafimy ze sobą dobrze współpracować i wzajemnie się wspierać. Dobrze byłoby wziąć przyklad z amerykańskich sióstr i poczuć się chociaż czasami jako wspólnota, nawet jeśli nie mamy wspólnego wroga.

 

Zdjęcie: Ikona muzyki rockowej Janis Joplin ze znajomą podczas festiwalu Woodstock w 1969 roku w stanie NY.