Zapach tęsknoty.

Następnego dnia po moim powrocie z Warszawy mój siedmioletni syn przyszedł mnie rano obudzić, przytulił się do mnie po czym z zachwytem stwierdził "pachniesz jak Polska". Nie wiem dokładnie co miał na myśli, z czym może się kojarzyć ten zapach i zaczęłam się zastanawiać, czym może pachnieć może nie od razu Polska, ale moja rodzinna Warszawa. Co tak szczególnego składa się na ten zapachowy melanż. Ameryka pachnie inaczej, oczywiście zależy gdzie się jest bo kraj to przecież wielki. Moje małe miasto pachnie przyjemnie, bo powietrze jest czyste, ludzie raczej też, często czuję woń prania dobywajacy sie z okolicznych domów, zapach okolicznych restauracji, dobrych perfum, cygar z pobliskiej palarni, a może po prostu jest to zapach amerykańskiego dobrobytu.

Mimo to, czuję się dużo lepiej i bezpieczniej, gdy po wylądowaniu na lotnisku im. F. Chopina w Warszawie wychodzę na ulicę i czuję ten znany mi od dziecka zapach Polski/Warszawy. Czym się różni? Nie potrafię odpowiedzieć od razu. Powietrze jest bardziej rześkie, zapach bardziej swojski, wdycham w nozdrza aromat dzieciństwa i lżej mi się robi na duszy. Tak samo ze śpiewem polskich ptaków, one po prostu brzmią dla mnie lepiej w Polsce. Znam ich różne tony i każdy wywołuje jakieś skojarzenie w mojej polskiej glowie, podczas gdy w Stanach jest wiele innych gatunków. Muszę też dodać, że każdy ze stanów ma innego ptaka jako patrona, New Jersey ma na przykład złotą ziębę (American gold finch). 

Uwierzcie mi, gdy mieszka się poza granicami Polski dziesięć lat, człowiek zaczyna zwracać uwagę na takie niuanse, nad którymi wcześniej by sie nigdy nie zastanawiał. Dojeżdzam wreszcie do mojego Śródmiescia, tu już trochę gorzej, odór spalin ścina mnie z nóg, podobnie jak w NY, za którym moja córka nie przepada ze względu na jego "okropny" zapach. Co innego, gdy wejdę do mojej kamienicy, tam już jest bardzo znajomo i takiego zapachu w całej Ameryce szukać by można ze świecą w ręku. Warszawa rzeczywiście się bardzo szybko zmienia, a jestem już w takim wieku (choć maskuje mnie młody wyglad), że starsza pani w tramwaju nie musi tlumaczyć mi gdzie kiedyś stało kino "Moskwa". Na miejscu dawnego "Supersamu" stoi całkiem ładna galeria handlowa, a tam wiadomo, międzynarodowy aromat luksusu. To samo w "Złotych Tarasach", który wygląda jak każdy amerykański mall i tak samo przytłacza ilością sklepów i biegających w zakupowym amoku rodaków.  A najbardziej amerykańskie jest oczywiście "Multikino", w których po amerykańsku pachnie pocornem i którego zwyczaju jedzenia w kinie nie rozumie nawet Woody Allen (czytałam w wywiadzie).  Przynajmniej warto było zobaczyć film, na który zaprosila mnie przyjaciólka, "11 minut" Jerzego Skolimowskiego. Bardzo "pachniał" Davidem Lynchem i mi się podobał, a zwłaszcza sposób, w jaki została sfotografowana Warszawa. No i charyzmatyczny Wojciech Mecwaldowski.

Jedyna rzecz, której nie znoszę i jest to kompletna ujma dla stolicy to zapachy spotykane w warszawskich tramwajach. Pojazdy są teraz oczywiscie bardzo ładne i nowoczesne i nawet w okolicach Dworca  Centralnego nagrany głos mówi do nas po angielsku, ale nagły bombardujacy nozdrza fetor jakiegoś typa potrafi zabić wszelką swiatowość w jednej sekundzie. Nie wiem kiedy to sie zmieni, ale wystawia to nam bardzo złą wizytówkę.

Najpiękniejsze zapachy Warszawy, dla których warto pokonać tę piekielną drogę przez ocean i poświęcić nieprzespane noce po zmianie czasu to woń jesiennych liści w Łazienkach albo Ogrodzie Saskim, aromat chleba w piekarni, polskich dań w mojej ulubionej restauracjj, a przede wszystkim znany mi od zawsze zapach mojej Mamy, która dochodzi do siebie po długiej chorobie i dla której tu przyjechałam.

 

Zdjecie: archiwum prywatne.