Zmora wirtualnej szkoły.

Zastanawiałam się o czym napisać kolejny post, bo pandemia nie zawsze sprzyja kreatywności, więc zdecydowałam się, że o tym, co mnie najbliżej dotyczy: dzieciach i nastolatkach, które muszą żyć i uczyć się podczas pandemii. Czytałam ostatnio kilka niepokojących artykułów w polskich mediach o tym, jak uczniowie nie radzą sobie emocjonalnie w covidzie a w wielu przypadkach szkoły nie zapewniają im zbyt wiele (albo wcale) pomocy. Każde dziecko jest inne, dla niektórych nauka z domu jest lepsza, dla wielu, w tym moich latorośli, bez znanej im struktury i miejsca, wszystko zaczyna się rozpadać na kawałki. W skrajnych przypadkach niektóre dzieci wpadają w depresję i targają się na swoje życie (jak nastolatka w Polsce, która spróbowała rzucić się pod samochód, na szczęście bezskutecznie). Rodzice zestresowani utrzymaniem albo szukaniem pracy często nie zauważają co sie dzieje w domu. Zdolności ani inteligencja nie wystarczają, żeby wykrzesać z siebie motywację. Czasem nawet wyobrażnia tak nakręca się sama, że młody człowiek przestaje widzieć realny sens w chodzeniu do szkoły, gdy przyszłość świata (jak im się wydaje) nie jest pewna. Dzieciaki nachodzą myśli egzystencjalne, apatia i poczucie bezsensu stawiana ocen w tej sytuacji.

Sami dorośli nie radzą sobie z pandemią, a co dopiero dzieci i nastolatki? Dojrzałe osoby mają rozwinięte mechanizmy obronne, dzieci i młodzież jeszcze nie. Naukowcy twierdzą, że mózg człowieka kształtuje się do 25 roku życia. Nic dziwnego, że wielu uczniów chociaż jest obecnych w szkole wirtualnie, zawala prace domowe i testy. Tak stało się z moimi dziećmi. Starsze w pewnym momencie stwierdziło, że chodzenie do szkoły jest kompletnie be sensu. Nie pomagały reprymendy, tłumaczenia a potem prośby. Tydzień szkoły stał się dla nas rodziców tak stresujacy, jakbyśmy sami do niej znów chodzili i odliczalismy dni do weekendów. Pierwsze problemy zaczęły się  niecały rok temu, potem już nastapiła eskalacja. We wrześniu i październiku było jeszcze dobrze, z ostatnimi promieniami letniego słońca na twarzy dało się wytrzymać.

W listopadzie nasza córka przestała uczestniczyć w niektórych lekcjach, a potem przestała zdawać testy i robić prace domowe. Czuliśmy się coraz bardziej bezsilni, pomimo, że mieliśmy już lekarza, który zdiagnozował u córki ADHD, przez które ma problemy ze skupianiem się, szczególnie bez znanej sobie struktury szkolnej. W międzyczasie na szczęście do pomocy wkroczyła pani psycholog, która została zatrudniona przez tutejszy system edukacji, aby prowadzić "terapię pandemiczną". Zbyt wielu uczniów nie daje rady a rodzice przecież muszą pracować a poza tym większość z nas nie ma kwalifikacji nauczycielskich. Sytuacja w zasadzie poprawiła się u naszej córki w ciągu ostatnich tygodni, gdy terapię rozszerzyliśmy o sponsorowany przez rząd amerykański program terapetyczny i po spotkaniach w szkole, podczas których zastanawialiśmy się jak jej pomóc. W liceum wspaniali i wyrozumiali nauczyciele (wciąż jednak myślący o stopniach) stworzyli dla niej (nie jest w tym jedyna) uwzgledniający obecne problemy, indywidualny program nauczania. Nasza natolatka zaczęła (odpukać) chodzić do szkoły na pół dnia (w New Jersey istnieje system hybrydowy) i miejmy nadzieję, że powoli zacznie nadrabiać zaległości. Nasze młodsze dziecko, syn, ma również ogromne kłopoty ze zmotywowniem się do nauki, ale na szczęście nie jest to jeszcze na etapie całkowitej negacji szkoły. Teraz mając wiedzę jak mu w razie czego pomóc, powinniśmy dać radę.

Drodzy Rodzice, Dziadkowie, Opiekunowie etc.absolutnie rozumiem Was jeśli macie podobne problemy z dziećmi, starajmy się w tym trudnym czasie patrzeć na najmłodsze  pokolenie uważniej, bo jest w tej chwili najbardziej bezbronne i wielu brakuje nadziei, że ta sytuacja się skończy. Pochylmy się nad nimi i pomagajmy ile się da, gdy jest taka potrzeba. Nie wahajmy się również szukać pomocy u profesjonalistów.

W końcu tylko raz jest się dzieckiem.

 

Zdjęcie autorki: darmowa biblioteka na zewnątrz jednej ze szkół w stanie New Jersey w USA, 2021 rok.