High Line jest przykładem jednego z tych genialnych pomysłów, które są zadziwiające w swej prostocie i jak się potem okazuje, stają się niezwykle lubiane i przy okazji przynoszą zysk. High Line to nic innego jak wspaniała trasa widokowa, prowadząca wzdłuż dawnych torów kolejowych. Z roku na rok staje się coraz popularniejsza, przyczyniając się przy okazji do renesansu okolicznych dzielnic.
High Line powstało na miejscu dawnego wiaduktu kolejowego, który został zbudowany w 1934 roku i po którym kursowały pociągi z towarami wjeżdzając wprost do hurtowni na Manhattanie i z powrotem. Jak to bywa w rozwijającym się szybko przemyśle (a szczególnie w amerykańskim, który zmienia się z prędkością swiatła), pociągi zostały zastąpione przez ciężarówki i trasa kolejowa została zamknięta w 1980 roku. Gdyby nie entuzjasta kolei i aktywista Peter Obletz, tory zostałyby zburzone. Pierwszy odcinek parku został otwarty w 2009 i sukcesywnie go wydłużano. W tej chwili długość tego pełnego zieleni wiaduktu wynosi 2.33 km i przechodzi przez Manhattan aż do Meatpacking District.
Jest to jedno z niewielu miejsc w NYC za zwiedzanie którego nie trzeba płacić biletu wstępu a dostarcza ono wielu atrakcji, takich chociażby jak możliwość oglądania wspaniałej, zmieniającej się jak kalejdoskopie panoramy miasta. Trasa biegnie niedaleko od rzeki Hudson, więc możemy oglądać sobie statki, żaglówki, promy czy miasto Hoboken widoczne na drugim brzegu. Co kawałek znajdują się wygodne ławki, na wypadek gdyby marszruta dała nam za bardzo w kość. Po lewej stronie trasy, możemy z wysokości obserwować sobie ulice i aleje NYC, graffiti i słynne nowojorskie brownstones (niskie kamieniczki z cegły) z obowiązkowymi schodami przeciwpożarowymi, które na trwałe wpisały się w krajobraz miasta.
Bujna i różnorodna roślinność na High Line może nam przypomnieć o piosence Jonasza Kofty "Pamiętajcie o ogrodach", bo w betonowym mieście jakim jest Nowy Jork, za wiele jej nie uraczysz. W sumie posadzonych zostało tutaj ponad 200 gatunków roślin. Gdy idziemy dalej w stronę dzielnicy Chelsea, na naszej trasie pojawia się punkt widokowy z wieloma ławkami zwany "Urban Theater" (miejski teatr) , który trochę przypomina mały amfiteatr. Dzięki bardzo grubej szybie, która oddziela go od ulicy, możemy z bliska bezpiecznie obserwować teatr życia codziennego tej wielkiej metropolii. Podobno w tym miejscu odbywają się codziennie o ósmej rano 40-minutowe praktyki medytacyjne dla chętnych. To dopiero wyzwanie, medytacja w cetrum metroplii...
Mój ulubiony fragment High Line to miejsce w którym do relaksu kuszą drewniane leżaki, a przed nimi tuż na chodnik wypływa woda. Dorośli i dzieci moczą stopy, brodzą po wodzie a potem wylegują się albo udają do kilku z okolicznych restauracji i kawiarń. Szczególnie pięknie jest tam o zachodzie słońca, gdy można uczestniczyć w spektaklu zmieniających się kolorów nieba nad rzeką Hudson. Dla mnie to nowojorskie dolce vita!
Ostatni punkt wiaduktu mieści się tuż przy nowym Whitney Museum (mieści zbiory amerykańskiej sztuki nowoczesnej), którego szklana kubistyczna bryła pasuje do surowego Meatpacking District, zrewitalizowanej dzielnicy, w której ponure rzeźnie i hurtownie mięsne zamieniono na modne restauracje, galerie sztuki i butiki znanych projektantów.
Jak to zawsze bywa w przypadku nowych pomysłów, High Line Park ma swoich przeciwników i wyznawców. Niektórzy nowojorczycy twierdzą, że sprowadził tutaj zbyt wielu turystów i zgiełku, a inni, że dzięki niemu pojawiła się zbawienna zieleń i ożywił pobliskie dzielnice.
Ja jako "Jersey girl" i warszawianka w jednym zdecydowanie podzielam tę drugą opinię.