Jak już wcześniej pisałam, jako osobie lubiącej duże miasta, trudno byłoby mi od początku przyzwyczaić się do życia na amerykańskich przedmieściach. Jak się jednak okazuje, potrafią one zaskakiwać. Tzw. "suburbs" mogą być zródłem fermentu i nowych trendów. Na amerykańskich przedmieściach można spotkać ludzi ze wszystkich stron świata.W pracy ostatnio poznałam na przykład przemiłą parę z Wietnamu, Wietnamczyk ku mojemu zdziwieniu zaczął mówić całkiem dobrą polszczyzną i dowiedzaiałam się, że przez pięć lat mieszkał na warszawskiej Ochocie. Dziwne bywają za to spotkania z niektórymi rodakami, gdyż często dowiedziawszy się, że jestem z Polski, dalej kontynuują rozmowę po angielsku. A Polacy przecież nie gęsi.
Amerykanie też nie gęsi, jeśli już to większe, bo to przecież imperium. Mają swój piękny zmodyfikowany przez stulecia naływającej emigracji angielski, który podobno podoba się Brytyjczykom. Amerykanom za to imponuje snobistyczny akcent wyspiarzy. Jedno jest wspólne, zarówno Anglicy jak i Amerykanie stworzyli wspaniałą muzykę rockową z często wspaniałymi tekstami piosenek, na którą miał niewątpliwie afro-amerykański blues. I tak jak w robotniczym Manchesterze narodziły się gwiazdy brytyjskiego rocka, tak z New Jersey pochodzi wiele światowego kalibru muzyków i zespołów, do których można zaliczyć Paula Simona, Franka Sinatrę, Whitney Houston, Debbie Harry, Williama "Count" Basie, Kate Pierson z B-52s, Patti Smith, Bruce Springsteen'a, Jona Bon Jovi czy Georga Clintona. Oczywiście nie bez znaczenia ma lokalizacja New Jersey, bo przeciaż obok jest Nowy Jork, w którym wszystko może się zdarzyć no i jest to pępek świata.
I tutaj muszę napisać o jednej z mojej ulubionej grup - Velvet Underground. Powstała właśnie w Nowym Jorku, ale niewiele osób wie, że jej pierwszy koncert odbył się w grudniu 1965 roku w liceum w Summit, urokliwym, dobrze mi znanym małym mieście w New Jersey. Ponieważ ich pierwszy manager Al Aronovitz mieszkał właśnie w New Jersey, zdecydował, że koncert odbędzie się w audytorium lokalnej szkoły. Velvet Underground byli supportem dla popularnej wówczas grupy z New Jersey "The Myddle Class". Na plakacie zamieszczonym poniżej widać, że nazwa "Velvet Underground" umieszczona została drobniutką czcionką w prawym dolnym rogu. Członkowie grupy dostali za koncert $75.00 (dzisiaj równowartość $596.00). Koncert wzbudził dużo emocji, połowa publiczności była olśniona innowatorskim brzmieniem oraz mrocznym emploi członków zespołu (czarne stroje, długie włosy i czarne okulary), a druga połowa słuchaczy wyszła z sali po niedługim czasie (część nastolatków została zgodnie ze wspomnieniami uczestników wyciągnięta siłą przez rodziców). Trzeba dodać, że wybór utworów granych na koncercie był bardzo kontrowersyjny jak na tamte czasy: "Heroin", "There she goes again" oraz "Venus in furs". Ostatnia piosenka była zainspirowana książką Leopolda von Sacher-Masoch'a, której motywem przewodnim był masochizm.
Kariera grupy nabrała tempa, gdy ich nowym menadżerem został Andy Warhol, dzięki którego nimbowi udało im się podpisać kontrakt z wytwórnią Verve Records. Andy Warhol przedstawił grupie niemiecką piosenkarkę Nico, bez której dziś trudno sobie wyobrazić sobie tę formację. Wkrótce zaczęli razem występować w multimedialnych trasach Warhola. Jest to jednak już temat na zupełnie inną opowieść...
Od kilku miesięcy w Nowym Jorku można obejrzeć multimedialną wystawę, poświęconą The Velvet Underground, pod nazwą "The Velvet Underground Experience". Link do strony wystawy ponizej:
http://velvetunderground-experience.com/