Dzieciństwo skrojone na miarę.

 

Patrząc na dzieci z New Jersey często współczuję im stylu życia, jaki narzucili im rodzice i presja społeczna. Wszystko ustawione z zegarkiem w ręku, mało spontaniczności, szkoła, potem zajęcia pozalekcyjne i koniecznie jakiś sport.

Pamiętam, że moje pokolenie dzieci wychowanych na warszawskim blokowisku bardzo potrzebowało tego czasu kiedy nic konkretnego się nie robiło, tylko bawiło w chowanego, zwisało z trzepaka, grało w klasy itd. To był czas zarezerwowany dla dzieciństwa, wtedy najlepiej czuliśmy jego smak, bo była w nim wolność i brak odpowiedzialności. Amerykańskie dzieci z regionu w którym mieszkam (na pewno inaczej jest na farmach i na przykład w tzw. Midwest) mają tak naprawdę mało czasu na poczucie swojego dzieciństwa. Wyścig szczurów, który jezt zmorą dorosłych dotyczy także ich dzieci, bo w końcu po części mają być odbiciem (a najlepiej lepszą wersją) mamy i taty.

Większość rodziców z amerykańskiej (i nie tylko) klasy średniej planuje ścieżkę rozwoju dla swych dzieci juz od przedszkola albo nawet i urodzenia, zakładając lokaty na opłacenie studiów i marząc tylko o najlepszych uniwersytetach z Ivy League. Odsetek wykształconych Amerykanów jest w porównaniu z Polską wysoki a rodzice zdają sobie sprawę, że skończenie studiów na obecnym rynku pracy nie gwarantuje jej znalezienia (tak jak i w Europie). Rodziciele dwoją sie i troją, żeby zwiększyć szanse dzieci na lepszą przyszłość, wysyłają je na kolejne pozalekcyjne zajęcia i coraz wiecej wymagają. Znam wiele dzieci, które po siedmiu godzinach szkoły maja dwa lub trzy kolejne zajęcia dodatkowe. Pracę domową kończą często rano przed szkołą. Jak wiadomo Amerykanie stawiają rywalizacje na piedestale i trzęsą się jak osika, żeby ich latorośl nie skończyła jako "loser" (nieudacznik) i nie zawiodła ich wysoko pokładanych nadziei.  Rodzice są wymagający i dobrze bo bez wykształcenia ani rusz, ale też przesadzają w swych oczekiwaniach, by dziecko było koniecznie"number one" i znalazło się wśród finansowej elity reprezentującej 1% społeczeństwa.

Rodzice nie mogą jednak pogodzić się z myślą, że póki co ich dziecko jest zwyczajne i nie zapowiada się na geniusza. Dzieci czują to i nie mogą wytrzymać często presji, jakiej są poddawane. Amerykańscy psychologowie są tym problemem od jakiegoś czasu zaniepokojeni i radzą rodzicom, że dzieci same z czasem wybiorą, co je naprawdę interesuje. Nie każde z nich chce byc baletnicą, piłkarzem czy skrzypkiem. Specjaliści z Uniwersytetu Yale z Centrum Inteligencji Emocjonalnej opracowali program,  dla szkół który ma na celu wspomaganie rozwoju emocjonalnego dzieci, gdyż jak twierdzą,  jest on kluczowy dla wyników w nauce i kreatywności. Istnieje szansa, że bardziej dojrzałe emocjonalnie dzieci podejmą lepsze decyzje odnośnie wykorzystywania swoich zdolnosci i zainteresowań.

Od nas rodziców, należy rozszyfrowanie tego, co dzieci lubią robić i w czym są dobre oraz wspieranie ich w rozwoju tych umiejętności, ale również pogodzenie się z tym, że nie zaspokoją pewnych naszych aspiracji. Poza tym byłoby dobrze, abyśmy pamiętali, że dzieciństwo bez zabawy jest tylko jego smutnym cieniem.

 

Zdjęcie: Obraz Marcina Kędzierskiego