Jedna z pierwszych kobiet na Wall Street - moja sąsiadka M.

M. poznałam rok temu, wprowadziła się z do naszego miasta z Hamburga, aby być blisko swojego syna i wnuczka. M. jest 75-letnią kobietą, która ma duszę i energię dwudziestolatki. Wszechstronnie wykształcona, skończyła uniwersytety i kursy w Niemczech, Stanach i na paryskiej Sorbonie. Włada kilkoma jezykami. Trzyma się prosto i dumnie, jednocześnie jest bezpośrednia i przyjacielska. Rok temu mijałyśmy się zamieniając tylko kilka słów . M. pomimo początkowych trudności z przystosowaniem się do życia w obcym kraju (chociaż mieszkała tu od końca lat 60-tych do końca 80-tych), próbowała sobie zorganizować czas w ciekawy sposób. Jak sama przyznała, na początku chciała szybko uciekać, gdy zorientowała się jak skomplikowana jest tutaj służba zdrowia. Po roku jest już zadomowiona, uczy niemieckiego w szkole Berlitza, udziela prywatnych lekcji i raz w tygodniu prowadzi zajęcia językowe dla szwajcarskiej korporacji.

Tak naprawdę poznałyśmy się lepiej dzięki dzieciom, gdyż jej siedmioletni wnuczek, który bywa u niej raz w tygodniu po szkole, zaprzyjaźnił się z moim dziewięcioletnim synem. W czasie, gdy chłopcy razem się bawili udało mi się lepiej poznać M. i odbyć z nią wiele ciekawych rozmów. M. przyjechała do USA w 1968 roku razem z kilkuletnim synem i mężem, który dostał tu kontrakt, Miała zostać tylko trzy lata, została... dwadzieścia. Początki były trudne, niełatwo było jej odnaleźć się w nowym miejscu, poza tym jako kobieta sukcesu nie mogła pogodzić się z sytuacją, że nie miała powolenia na pracę. Szczęście jej sprzyjało, po jakimś czasie dostała posadę (i jednocześnie wizę na pracę w USA) w amerykańskiej firmie, po tym jak jej szef przekonał się, że nie znajdzie nikogo lepszego na to stanowisko. Po pewnym czasie miała już zieloną kartę. Wkrótce jej i mężowi zaczęło podobać się coraz bardziej w USA, mieli już papiery i nie zamierarzali wracać do Niemiec Zachodnich (RFN).

M. przypomina sobie, że była to zupełnie inna Ameryka, ludzie byli bardziej otwarci i przyjacielscy, panowała atmosfera prawdziwej amerykańskiej wolności. Sąsiadki z jej apartamentowca okazały jej wiele serdeczności i pomagały jej złagodzić szok emigracyjny. Gdy M. porównuje jej ówczesnych znajomych do współczesnych Amerykanów, zauważa, że nie byli wtedy tak podejrzliwi wobec obcokrajowców jak dziś.

Ponieważ M. miała finansowe doświadczenie, postanowiła spróbować swoich sił na Wall Street. Przypomnijmy sobie, że pomimo będącego u szczytu ruchu feministycznego, nie pracowało tam dużo kobiet (pierwszą kobietą na Wall Street była Muriel Siebert, patrz link poniżej). Dla M. nie było to przeszkodą. Została pierwszym brokerem płci pięknej w swojej specjalizacji. Mam przed oczyma jej zdjęcie z gazety, gdy szczęśliwa, pewna siebie trzyma nagrodę za swoje osiagnięcia. Dla M. wtedy nie wydawało się to tak dużym sukcesem. Nie miała nic do stracenia, ktoś musiał zrobić pierwszy krok. Na kursie dla brokerów, który skończyła z powodzeniem spotkała samych mężczyzn, którzy patrzyli na nią z wielkim zdziwieniem. Tak odważnych kobiet nie było wtedy nawet dużo w Ameryce. Jak sobie przypomina, była świadkiem gdy Gloria Steinem i jej wielbicielki rzucały stanikami w okna klubu dla mężczyzn na Manhattanie, po czym wtargnęły do środka i zażyczyły sobie, by zaserwowano im obiad. M. stwierdza, że ona sama swój feminizm realizowała przez pracę, dbając przy tym o swoją rodzinę, która była równie ważna. Znajomi patrząc na zawodowe sukcesy M. żartowali, że w domu pewnie codziennie odgrzewa tylko pizzę, bo nie ma na nic innego czasu. M. wprowadzała ich w osłupienie odpowiadając, że przy całym swoim zabieganym życiu jej rodzina pozostaje przy tym tradycyjna i codziennie gotują razem obiad.

Pod koniec lat osiemdziesiątych mąż M. dostał propozycję dobrej pracy w RFN. Przyszedł czas na podjecie trudnej decyzji. Była wtedy u szczytu swojej kariery w USA. R. wciąż pamięta bardzo trudną rozmowę w drodze między Monachium i Hamburgiem, w której mąż kazał jej wybierać między jej pracą a życiem w Niemczech. Płakała całą drogę. Przeprowadzili się do RFN. M. podjęła kolejną pracę. W 2003 roku mąż odszedł chorując na raka.

Po tym, gdy zmarli jej wszyscy najbliżsi, najpierw mąż, potem mama i kuzyni, a syn wyjechał ponownie do Stanów, M. pomyślała o planie B. Sprzedała swój przestronny dom, który zbudowała razem z mężem i wróciła do Ameryki, w której kiedyś odkryła swoje możliwości. Dzisiaj jej tutejsi niemieccy znajomi (rówieśnicy) nie mogą zrozumieć po co tyle pracuje w swoim wieku. Ona twierdzi, że nie umie inaczej i potrzebuje ciągłej stymulacji umysłowej, która daje jej tyle radości i sensu życia. Oczywiście poza swoim ukochanym synem i wnuczkiem, z którym mój syn uwielbia się bawić. A ja lubię rozmowy z jego babcią, która jest dla mnie inspiracją.

M. podkreśla, że bardzo ważną postacią w jej życiu był dla niej jej ojciec, który jak na ówczesne czasy był bardzo postępowy. Zawsze powtarzał, że dziewczyna może mierzyć równie wysoko jak chłopak i sprawił, że nie bała się podejmować ryzyka. Z perspektywy czasu niczego nie żałuje, a jak twierdzi, największym dramatem byłoby dla niej stwierdzenie w jesieni życia, że " to wszystko co zrobiłam, to tylko tyle?" W jej przypadku jest to na pewno "aż tyle".

 

Link: https://www.bloomberg.com/view/articles/2011-12-28/a-history-of-wall-str...

 

Zdjęcie: Wall Street, NYC, źródło: New York Public Library Free Images.