Moja córka w Carnegie Hall.

Jak twierdził mój ś.p. Ojciec, następne pokolenie jest bardziej zaawansowanym intelektualnie modelem rodzica. Patrząc na moje dzieci, a dzisiaj skupiam się na córce, chyba coś w tym jest. Moja pierworodna została obdarzona sporą iloscią talentów, od małego świetnie rysuje, pisanie idzie jej przy tym równie dobrze, ma dobry słuch i głos (alt). Jest przy tym skromna, nie to co ja, pisząca tyle o jej zdolnościach (ale matki tak mają). W wieku  czternastu lat zaczęła uczęszczać do chóru  muzycznej fundacji, którą kieruje charyzmatyczna pani dyrygent - Candace Wicke, która występowała na wielu światowych scenach.

I tak po nitce do kłębka moja urodzona w Polsce latorośl, trafiła na sceny słynnej Carnegie Hall w Nowy Jorku. Chór do którego należy została zaproszony do zaśpiewania partii chóru utworu "Mass of the children" (Mszy dzieci), autorstwa Johna Rutter, jednego z najbardziej popularnych współczesnych kompozytorów brytyjskich muzyki klasycznej. Utwór ten był wykonywany w wielu miejscach świata i niezmiennie cieszy się ogromną popularnością.

Przygotowywania były żmudne, nastolatki musiały praktykować przez wiele wieczorów, godząc to ze szkołą. W domu też nie było łatwo, gdyż mój syn nie znosi słuchać spiewu swojej siostry od małego (sam śpiewa tylko rap, za to gra dobrze na puzonie). Od czasu do czasu w domu wybuchały przez to między innymi awantury. Przez trzy dni mój mąż jeździł z nią na próby do Nowego Jorku, najpierw kolejką, potem metrem a następnie marsz przez kilka przecznic (w Nowym Jorku do określenia dystansu między jedną a nastepną ulicą używa się słowa"block" ). Chodzenie po Nowym Jorku wymaga dobrej kondyncji, bo dystansów i ruchu na ulicach nie da się porównać do tych w Warszawie.

W końcu nadszedł dzień koncertu, podekscytowani i lekko stremowani znów udaliśmy się do kolejki, po drodze spotykając naszego nowego starszego sąsiada, który mieszka nad nami i codziennie słyszymy jego grę na pianinie. Ponieważ życie lubi zaskakiwać, okazało się, że nasz sąsiad gra w orkiestrze Carnegie Hall. Wczesnym popołudniem odbyła się próba generalna i jednoczesnie była to dla mnie pierwsza wizyta w Carnegie Hall. Chór do którego należy moja córka był jednym z kilku, które wykonywały "Mass for the children". Chórzysci przyjechali autokarami z różnych zakątków USA a pan Rutter prosto z Londynu. Początkowy chaos i napięcie zostały opanowane, chórzyści zniknęli w przebieralniach a ja zaczęłam zwiedzanie korytarzy. Na ścianach można było zobaczyć między innymi rękopisy znanych dzieł muzycznych czy zdjęcia gwiazd, które użyczyły swojego głosu słynnej sali koncertowej. Koniecznie muszę przypomnieć, jacy znani Polacy pojawili się na jej scenie. Byli to Leopold Godowski, Ada Sari, Ignacy Paderewski, Wioletta Villas, Budka Suflera czy Leszek Możdzer. Przypomnę, że Carnegie Hall została otwarta w 1891 roku, a jej fundatorem był magnat finansowy i filantrop Andrew Carnegie. Mieści się w sercu Nowego Jorku, niedaleko Piątej Alei i Central Parku.

Byłam wzruszona już na próbie, ale właściwy koncert miał zacząć się dopiero o siódmej wieczorem. W miedzyczasie poszliśmy w miasto, żeby coś zjeść i się przewietrzyć. Zahaczylismy o Central Park, w którym znajduje się ogromny plac zabaw, który uwielbia nasz syn. Potem na prośbę córki, dzisiejszej "gwiazdy" przeszliśmy kawał drogi do Madison Avenue do egzotycznej japońskiej cukierni, żeby kupic ciasteczka z owoców, które dla mnie są kompletnie niejadalne. Madison Avenue jest pełna drogich butików, restauracji i siedzib międzynarodowych firm. Tak naprawdę wolę ją od Piatej Alei, ze wzgledu na specyficzny klimat i bardziej ludzkie rozmiary.

Nadszedł moment koncertu. Córka zniknęła w czeluściach budynku a my po odebraniu biletów udaliśmy się na balkon, gdzie bilety zamiast 300 albo 250 dolarów od osoby kosztują 50 i siedzi się na malutkich krzesełkach, człowiek ściśnięty przy człowieku, do tego balkon wydawał sie stromy. Na początku mialam wrażenie, ze spadniemy na scenę. Widok jednak mieliśmy najlepszy ze wszystkich. Zaczął się koncert, córka wystapiła z chórem w takich utworach jak "Kyrie, Gloria, Sanctus Benedictus i Agnus Dei".  Muzyka miała w sobie klasyczne piękno, a przy tym śpiew dzieci dodawał jej delikatności i jeszcze bardziej wzruszał. W takim momencie wszystkie bóle emigracyjne i rodzicielskie znikają, człowiek cieszy się jedynie, że jego dzecko miało szansę znaleźć sie w miejscu, o którym marzy tylu innych dorosłych. Starałam się wsłuchać i wyłowić tylko jej głos, ale nadaremnie, poniosły mnie emocje. Do rzeczywistości co chwila przywoływał mnie znudzony i zmęczony całym dniem dziesięcioletni syn "Mam już dość, chcę iść do domu"...

 

Zdjęcie: Próba koncertu "Mass of the children" Johna Ruttera w Carnegie Hall, maj 2018.