Przyjechałam do mojej rodzinnej Warszawy po sześciu latach nieobecności. To był najdłuższy okres, podczas którego nie było mnie w Polsce i tym samym, przed wylotem kłębiło się we mnie wiele emocji. Postaram się by ten tekst nie był zbyt sentymentalny, ani nie tchnął zbytnim patosem. Jeśli to jednak Wyczujecie, proszę wybaczyć wygłodniałej ojczystego kraju rodaczce.
Warszawa jest chyba jednym z najszybciej zmieniających się miast w Europie. Kto tu długo nie gościł, szybko widzi zmiany. Oprócz lepszych chodników, dróg i całej wylęgarni biznesowych wieżowcow, to co zwróciło moją uwagę, to inny rodzaj energii, jaką Warszawa emanuje. Odebrałam ją jako bardziej pozytywną i światową. Wyczuwa się napęd wszystkich tych młodych ludzi, którzy zaczęli jeździć po świecie i czują się obywatelami Europy, w większym stopniu niż moje pokolenie czterdziesto i czterdziestoparolatków.
Wbrew temu co słyszę na temat braku przyszłości dla absolwentów i pracy na umowach śmieciowych, wyglądają na ludzi bez większych kompleksów. Przechadzając się moim ulubionym Krakowskim Przedmieściem i mijając studentów mojej dawnej Alma Mater, miałam wrażenie, że są "hej do przodu" i większość wróciła właśnie z jakichś wojaży. Moje pokolenie też było uważane za szczęściarzy, bo zaczynaliśmy studia na początku lat 90-tych i szybko robiliśmy kariery w korporacjach, bo studenci ze znajomością angielskiego dostawali czesto pracę z "łapanki". Na Zachodzie co prawda nie mogliśmy pracować legalnie, ale i tak byliśmy obrotni.
Warszawę darzę sentymentem, jako moje rodzinne miasto, w którym mam przyjaciół z różnych etapów życia, począwszy od piaskownicy, oraz wiele ukochanych miejsc, których smaku nie zastąpią Central Parki czy Paryże. To co lubię w Warszawie i co odkryłam po prawie dekadzie na emigracji, to fakt, że to miasto pozbawione jest mitu jak Nowy Jork, Paryż czy Londyn. Warszawa przez wiele lat nie była "cool", przyjeżdżano tu albo dla biznesu, albo ze względów rodzinnych. Kogo interesowało Krakowskie Przedmieście, nazywane dawniej dziadowskim? Dziś widzę, że to się bardzo zmienia, a Krakowskie jest wizytówką miasta (uwielbiam ławki z muzyką Chopina).
Zaskoczyła mnie ilość cudzoziemców na ulicach i środkach transportu miejskiego. Takiego zatrzęsienia turystów nie było od lat. Pamiętam scenę przy Pomniku Powstania Warszawskiego, gdy młodzi obcokrajowcy robili mnóstwo zdjęć a jeden młody Azjata z wyrazem absolutnej fascynacji, cykał foty bez pamieci. Być może ci młodzi ludzie z całego świata widzą w Warszawie coś więcej niż Warszawiacy. Może wreszcie na naszych oczach staje się ona powoli mitem, takim jak Paryż czy Nowy Jork. Tylko my tego nie przyjmujemy do wiadomości. A turyści doceniają w niej nowe, nieznane i mało rozreklamowane piękno, pod czym sama się podpisuję.